wtorek, 8 października 2013

"Slava Ukraini!"

No i... stało się...

Roztocze4x4 wraz z 15 innymi załogami przetarło szlak offroadowy z Hrebennego do Lwowa :)

Jak już pisałem w poprzednim poście, postanowiliśmy zrobić imprezę na Ukrainie. I nawet zrobiliśmy. Co więcej - było SUPER!

3:30 nad ranem, budzik dzwonił natarczywie. Trzeba się zbierać. Wstawanie i tak przebiega sprawniej niż w statystyczny poniedziałek przed wyjściem do pracy. Przecież czeka PRZYGODA!

Chcieliśmy być w Tomaszowie Lubelskim przed 5:30. Około 4:30 wpakowaliśmy do auta jedzenie na obiad i Adamowe sprzęty wraz z właścicielem, zabraliśmy Wojtka i w drogę! Nadgorliwcy, Jacek z Sylwią w Dzikim Dziku, czekali już w umówionym miejscu.

Większość uczestników spała w Tomaszowie. Gdy tam zajechaliśmy, czekali już w gotowości na nas na parkingu. Odprawa przedwyjazdowa przebiegła bardzo szybko ze względu na temperaturę. Każdy dostał garść informacji o tym co się będzie działo, zestaw naklejek pamiątkowych zrobionych przez drukarnię Attyla i ruszyliśmy w drogę. Była równo 6 rano...

Świt dopiero nadchodził, a my dumną kolumną 17 samochodów podążaliśmy w stronę Hrebennego. Na samej granicy, po krótkiej rozmowie ze strażnikami, zostaliśmy skierowani na przygotowany dla nas pas do odprawy. W ciągu 20-25 minut w ekspresowym tempie zostaliśmy odprawieni, za co bardzo dziękujemy kierownikowi zmiany. Przejechaliśmy na stronę ukraińską. Po odczekaniu 30-40 minut przyszła do nas pani celnik, pozbierała paszporty, szybko i sprawnie wpisała nas w swój tajny rejestr i kazała jechać, życząc wszystkiego najlepszego.

Ukraina przywitała nas wstającym słońcem. Było coraz cieplej i przyjemniej. Zatankowaliśmy samochody, wymiana pieniążków i małe zakupy na stacji. Ruszyliśmy do Rawy Ruskiej: pięć Jeepów Grand Cherokee, trzy Nissany Patrole, dwa Ople Monterey, dwa Land Rovery Discovery i po jednym: Nissan Terrano, Jeep Wrangler Toyota LandCruiser HDJ80, Hyundai Galloper i Jeep Cherokee. Piękny zestaw...

Już w Rawie zaobserwowaliśmy, że ta kolumna robi piorunujące wrażenie na mieszkańcach. Każdy się oglądał, wielu robiło zdjęcia, każdy machał w pozdrowieniu.

Jak wyglądać ma trasa opisałem w poprzednim wpisie, więc nie będę się dokładnie nad tym rozpisywał. Skupię się na najciekawszych momentach i miejscach :) Tylko jak takie wybrać, kiedy niemal cała trasa była ciekawa :) ??

 Dojechaliśmy spokojnie do Potylicza. Pogoda była coraz lepsza, coraz cieplej i piękniej. Grupka jeszcze troszkę zaspana, ale spacerek od samochodów pod piękna cerkiew obudził już wszystkich :) Trafiliśmy na odprawiane nabożeństwo. Kiedy czekaliśmy na zakończenie, Wojtek, nasz nieoceniony przewodnik,  opowiedział nam kilka ciekawostek o tym miejscu. Po zakończeniu nabożeństwa weszliśmy do środka. Cerkiew ta robi ogromne wrażenie... Świetnie zachowane wnętrze i przepiękny ikonostas to główne cechy tego miejsca. Dodatkowo wrażenie mistycyzmu cerkwi potęgowały mocne promienie słoneczne wpadające przez okna i rozproszone na dymie z kadzideł... Magia...

Następnym punktem zaczepnym naszego wyjazdu był Magierów. Po drodze do niej mijaliśmy zaspane i ciche wsie, coraz bardziej nagie i przygotowywane do zimy pola uprawne, lasy malowane w kolory jesieni.
I to piękne, jesienne słońce, które towarzyszyło nam całą drogę...


Wreszcie Magierów, mała miejscowość z postkomunistycznym klimatem, piękną cerkwią ze złotym dachem, starym zniszczonym kościołem katolickim i pomnikami sportowców. Zatrzymaliśmy tam kolumnę na głównym placu miasteczka i sensacja gotowa :) Znowu pamiątkowe zdjęcia, uśmiechy, rozmowy z autochtonami. Spacer z Wojtkiem do kościoła, chwila historii.


Kolejnym punktem był Krechów. Jeśli ktoś czytał poprzednie posty (dzięki za to ;) ) to już wie, że w Krechowie jest jeden z najlepiej zachowanych i najpiękniejszych monastyrów. Wojtek zabrał grupę na chwilę refleksji w tym miejscu, a że pora była obiadowa, zaczęliśmy z Adamem gotować :) tzn Adam gotował, a ja oddawałem się kąpieli słonecznej :) Kiedy grupa wróciła, w kociołku nad ogniem wesoło bulgotała słynna w bractwie offroadowym grochówka roztoczańska! Zjedliśmy kociołkowe przysmaki i dalej w drogę. Czekało na nas wzgórze z mocnymi podjazdami, błotem i ciemnym lasem.



Nie zawiedliśmy się, piękny i śliski wjazd na wzgórze, las po horyzont, a błota było w sam raz, dla większości aut nawet troszkę za dużo. Kilometr kolein po krazach wypełnionych wodą i błotem zatrzymał kolumnę na 2h. Piękna walka i pełna współpraca. Po takim zmęczeniu cudownie było zobaczyć niesamowite widoki ze szczytu wzgórza.




Już po ciemku niestety zjechaliśmy do Żółkwi. Szybkie zwiedzanie miasteczka i zgodna decyzja: jedziemy jak najszybciej do hotelu.

Kilkadziesiąt kilometrów dobrym asfaltem i zameldowaliśmy się w Kopa Hotel na obrzeżach Lwowa. Skończyliśmy szybko kolację bo czekał na nas autokar, który zawiózł nas pod operę na stare miasto. Przeszliśmy kilkadziesiąt minut malowniczymi i klimatycznymi uliczkami, aż doszliśmy do centrum. Miejsce na integrację mieliśmy w restauracji "Kryjiwka", a tam tańce, hulanki, swawole :) oczywiście wszystko w grzecznie i w dobrym tonie :)

Rano, po śniadanku, wyruszyliśmy kolumną na cmentarz Łyczakowski. Nie obyło się bez przygód. Zatrzymała nas milicja. Ale kilka słów i humor Rafała wywołał uśmiech na ich twarzach. Mogliśmy jechać dalej. Na cmentarzu oprowadzał nas przewodnik lwowski Andrzej. Piękne, majestatyczne miejsce, dające dużo do przemyślenia o tym, w jak spokojnych czasach nam żyć przychodzi...




Z cmentarza pojechaliśmy na stare miasto. Spędziliśmy tam tylko 2 godziny, stanowczo za mało jak na to wspaniałe miasto... Kilka pamiątek, kawa, wiele zdjęć i trzeba było wracać. To było pożegnanie z Lwowem. Przebiliśmy się przez korki z centrum na obrzeża i skierowaliśmy się w stronę Żółkwi. Po kilku kilometrach asfaltu skręciliśmy na północ. Tereny inne niż dzień wcześniej. Nie byliśmy już na Roztoczu, gdzie pokonywaliśmy wzgórza. Tym razem jechaliśmy równinami na których królowały podmokłe łąki i lasy. Przez 2-3 godziny na zmianę a to kluczyliśmy pomiędzy drzewami w ciemnych i gęstych lasach, a to podziwialiśmy połacie wielkich ukraińskich pól.


Kiedy zgłodnieliśmy zatrzymaliśmy się zaraz za lasem, na łąkach. Rozpaliliśmy małe i zabezpieczone ognisko. Adam odgrzał bigos. Wojtek umilał czas opowieściami, znowu śpiewał, tylko tym razem przebrany za 150 letnią babcię, czym rozbawił wszystkich uczestników.

Robiło się późno, burzliwe narady wyłoniły konkretny plan: czas było pożegnać gościnną, piękną Ukrainę. Czas wracać do domu. Skierowaliśmy kolumnę na Żółkiew. Dobrymi asfaltowymi drogami dojechaliśmy do Rawy Ruskiej. Ostatnie zakupy cukierków, trochę alkoholu, tankowanie i ustawiliśmy się do odprawy na granicy. strażnicy ukraińscy zapytali tylko jak się bawiliśmy, a celnik, z miną dyktatora, sprawdził paszporty i kazał jechać. Wreszcie, a może niestety, byliśmy w Polsce. Jeszcze tylko odprawa i droga do domu stoi otworem.


Polska przywitała nas drogą równą jak stół. Przy tym co przeżyliśmy na Ukrainie, nie będę narzekał więcej na nasze drogi :) Zatrzymaliśmy się ostatni raz w Bełżcu na szybkie pożegnanie. Niestety to był koniec tej wycieczki...

I tak na koniec kilka przemyśleń.
Lwów to piękne miasto. Pozostał niedosyt bo nie udało się zwiedzić każdego zaplanowanego miejsca. Niestety czas płynął nieubłaganie... 3 dni to minimalny czas takiej wycieczki i następnym razem właśnie tyle będzie to trwać. Wiele się nauczyliśmy, wiemy co poprawić, żeby było lepiej i ciekawiej. Było bardzo fajnie, ale trzeba dążyć do perfekcji :)

Potwierdziło się też to, co zaobserwowałem podczas ostatniego wyjazdu: drogi straszne, knajpy bardzo ciekawe i tanie, ludzie przyjaźni, uśmiechnięci i życzliwi, piękne dziewczyny.

Nie ma się co bać Ukrainy. To nie jest państwo zachodnioeuropejskie. Nie oszukujmy się. Pretenduje do Europy ale jeszcze jej trochę brakuje. Stereotypy zaobserwowane wiele lat temu są jednak nieaktualne. Da się tam żyć, jest co zwiedzać, nikt nikogo nie morduje na każdym rogu, a milicja nie zatrzymuje po łapówki każdego z polska rejestracją. Zdarzają się wyjątki, jak wszędzie. U nas też. Dajmy im pewien kredyt zaufania, a możemy zobaczyć kawał naprawdę pięknego kraju.

Już tak na koniec: Dziękuję wszystkim uczestnikom za świetnie spędzony weekend. Wybaczcie niedociągnięcia, poprawimy się :) My z Wami bawiliśmy się wyśmienicie.

Kiedy wracamy do Lwowa i na Ukrainę? Bo to, że wracamy to pewne :) Chodzą nam po głowie najbliższe andrzejki, zmienimy scenariusz, poprawimy potknięcia i zrobimy imprezę lepszą niż ta. Bo poprzeczkę trzeba podnosić :)

Zapraszamy więc na offroadowe andrzejki na Ukrainie: 30.11 - 01.12.2013r

Slava Ukraini!

Do zobaczenia na trasie!
Robert
Roztocze4x4.pl

PS:
Specjalne podziękowania dla:
Moniki i Tomka
Ewy i Piotra 
Pauliny, Arka, Kasi i Grześka
Renaty i Marka
Ani, Ani i Kamila
Marty, Agnieszki i Łukasza
Izy, Tomka i Arka
Justyny i Jarka
Jankowi i Andrzejowi
Gosi, Wiktorii, Natalii i Jurkowi
Rafałowi
Marioli i Jarkowi
Agnieszce, Nikoli, Natalii i Pawłowi
Agnieszce i Grześkowi
Magdzie, Olkowi, Teresie i Grześkowi
Sylwii i Jackowi

Od załogi Roztocze4x4.pl :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz